sobota, 24 października 2015

Rozdział II

                                           Playlista

Pociąg począł hamować i wydawał przy tym nieprzyjazne uchu dźwięki, dlategoż Chmielewski przyłożył do twarzy pulchne dłonie.  Kiedy ujrzał w jednym z wagonów bratanicę, przystąpił hardo do przodu i nawet zimny wiatr mu w tym nie przeszkadzał, choć kilka chwil wcześniej drżał pod jego wpływem.  Począł przepychać się między ludźmi, na co dwie starsze kobiety pokręciły głową. 
— Arabella Sawicka! — wykrzyknął, dostawszy się ku ciemnowłosej. 
Wpadli sobie w ramiona, a Chmielewski podniósł ją ku górze i, nie zważając na ludzi wokoło napoczął nią wirować. Śmiali się oboje, a czas jakby się zatrzymał. 
— Jak podoba Ci się Moskwa, moja droga? Dawien tu nie byłaś —zapytał, układając się wygodniej na miękkim obiciu w karecie. 
— Zimniej u was, wuju, choć mniej wietrznie. Po mieście rozejrzę się południem. Zechciałbyś mi towarzyszyć?
Wuj księżnej ledwie się powstrzymywał, ażeby nie nadmienić o sytuacji, która miała miejsce w życiu młodej Sawickiej. Słowa cisnęły mu się na usta, a był on człowiekiem niezwykle wylewnym, dlategoż zacisnął palce na swej nodze i nie puścił ich dopóty nie zatrzymali się przed dworkiem. 

Przebóg! Jak żyję, serca już nie mając?
Nie żyjąc, jako ogień w sobie czuję?
Jeśli tym ogniem sam się w sobie psuję,
Czemuż go pieszczę, tak się w nim kochając?

Arabel skierowała się ku górze, zaś Chmielewski wrócił do saloniku i tam podparł głowę rękoma. Ciężko było mu cieszyć się z przyjazdu bratanicy, kiedy widział, że ledwie powstrzymuje płacz, a słowa nie mogą przejść przez jej gardło. Chciałby, by księżna była taka jak przed ślubem z Ignacym — pełna humoru, ciesząca się z przyszłych losów. Z drugiej strony wiedział, że będzie z nią jak z jego bratem, a jej ojcem. Kochliwy był, lubieżnie patrzył na cudne kobiety, z matką Arabel nie odczuwał szczęścia, próbował wyrwać się z małżeństwa. I wyrwali się oboje — ona zawisła na brzózce za domem, a on uciekł za ocean nie wracając więcej. Ich córeczka dopiero zaczęła chodzić, poznawać świat, cieszyć się z każdego uśmiechu jakim obdarzyła ją druga osoba. Zajął się nią właśnie Chmielewski i on także weselił się na każdy jej chichot.  
Idąc schodami w górę warto było zatrzymać się na pierwszym piętrze, gdzie ulokowana została Arabella. Zza ciemnych dębowych drzwi po lewej stronie dochodził cichy płacz. Otworzywszy je można było zobaczyć drobną osóbkę opartą o kolumnę przy łóżku. Żal ściskał serce, gdy spojrzało się na jej twarz pełną bólu. 
Na stoliku obok okna leżały niezapisane jeszcze kartki papieru oraz pióro, które księżna wcześniej wyjęła z kufra stojącego obok łóżka. Był on otwarty, a w nim spoczywały suknie Sawickiej. Wpierw można było dostrzec urokliwy różowy aksamit przywieziony przez doktora z Ameryki. 
Pośpiesznie zapisywała na kartce słowa, bojąc się zabrudzić ją łzami cieknącymi z oczu. Atrament rozmyłby się i Jonas nie mógłby rozczytać, co chciała mu przekazać. Pióro świsnęło w powietrzu, kiedy Arabel złożyła swój podpis u dołu strony. Włożyła kartki w kopertę i zawołała służkę, by oddała list, gdzie było trzeba.

Jak w płaczu żyję, wśród ognia pałając? 
Czemu wysuszyć ogniem nie próbuję 
Płaczu? Czemu tak z ogniem postępuję, 
Że go nie gaszę, w płaczu opływając?

Opowiadała wujowi o pięknym Morzu Bałtyckim, kiedy letnie wieczory były na tyle ciepłe, by mogła przechadzać się plażą i dotykać spokojnej wody. Mówiła też o tym jak bardzo brakuje jej przyjaciółki, odkąd Marita wyjechała z mężem odkrywać Zachód. Chwytała go pod rękę i żaliła się, że Ignacy tak często wyjeżdża. Na balach często bywała sama, nie mając przy tym żadnej zabawy, bo przecież pierwszy taniec powinna spędzić przy boku męża. Opowiadała o ośmioletnim Leonie, który był synem doktora i Arabel bardzo go lubiła. Bawili się często w ogrodach, a później odpoczywali na tarasie rozmawiając na tematy, które najbardziej interesowały chłopca. Mówiła, że zawsze zaśmiewała się, kiedy pytał o wojsko, bo nie umiała odpowiedzieć i odsyłała go do ojca. A kiedy wspomniała, że Leon nazwał ją mamą, łzy pociekły po jej policzku. Zatrzymali się na chwilę, a książę Teodor Chmielewski otarł jej twarz swą ciepłą ręką. 
— Wuju, on nigdy nie zwracał się do mnie „ciociu”. Kiedy był młodszy bał się odezwać i mówił do mnie „pani”. Później zaczęłam z nim spędzać każdą możliwą chwilę, bo przecież Ignacego często nie było. Pamiętam ten dzień, kiedy nazwał mnie „mamą” — księżna zrobiła krótką przerwę, bo głos powoli zaczął się jej łamać. Wzięła głębszy oddech i ciągnęła swoją historię. — Leżeliśmy razem na trawie i opisywaliśmy chmury. Pokazał palcem na jedną z nich i powiedział: „Ta wygląda jak ten mały kotek, którego przyniosłaś ostatnio do domu, mamo”. Spojrzałam wtedy na niego i oboje zaczęliśmy płakać. Płakaliśmy i śmialiśmy się na przemian, ściskając się w objęciach. Tęsknię za nim, ach tęsknię! 
Teodor nie odezwał się słowem, pozwalając by bratanica oparła się o jego ramie i moczyła je łzami. Wnet potem usiedli na zdobionej ławce pod dachem dworku. Książę opowiadał o ogrodach, do których powstania przyłożył własną rękę i posadził wiele drzew. Na kwiatach nie znał się wcale, dlategoż starszy ogrodnik kupował sadzonki, a później je pielęgnował. Pierwsze płatki śniegu zaczęły spadać na drewnianą balustradę. Arabel wstała i oparła się o barierkę, łapiąc je do rąk. Topiły się szybko, lecz mogła dostrzec ich niepowtarzalne wzory. Później rozmawiali o tym przy kolacji popijając ciepłą herbatę.
— Dzisiaj za dużo mówiliśmy o mnie — powiedziała, odkładając filiżankę na spodek. — Jutro tak szybko nie uciekniesz, wuju i będziesz musiał podzielić się ze mną swoimi historiami. Na pewno są pełne uroku i humoru — zaśmiała się, ukazując przy tym swoje białe zęby.
— Będziesz śmiała się do rozpuku, moja droga — odpowiedział Chmielewski również się uśmiechając. 
Oboje byli zadowoleni ze wspólnie spędzonych chwil. Arabel nie zasmucała się już prawie wcale, a Teodor był dumny, że jej w tym pomógł. Jednakże noc była długa, samotna i wypełniona cierpieniem. 

Ponieważ wszytkie w oczach u dziewczyny
Pociechy, czemuż muszę od nich stronić? 
Czemuż zaś na te narażam się oczy?

Scherer wszedł do domu i oddając płaszcz lokajowi, dostrzegł listy leżące na komódce. Spojrzał na nie z niewielkim zainteresowaniem, lecz kiedy je obejrzał natychmiast udał się do gabinetu, gdzie usiadł za biurkiem. Odetchnął głęboko nim rozciął jedną z korespondencji srebrnym nożykiem. Rozpoznał pismo Arabel. 
— Nie, nie — wyjąkał, kiedy odłożył ostatnią kartkę na stolik. Podniósł się z krzesła i, jak w amoku począł chodzić w kółko. Ciągle powtarzał: — Niemożliwe. Ona nie mogła. Nie mogła mnie zostawić.
Wiele rzeczy nie docierało do niego przez kilka kolejnych godzin. Nie otworzył gabinetu, kiedy ktoś pukał do jego drzwi. Nie zszedł nawet na kolację. Siedział w fotelu przed kominkiem stale trzymając list w dłoniach. Przeczytał go parę razy z rzędu i nadal nie wierzył w to, co napisała Arabella. Nie mogła wyjechać do Moskwy, a Sawicki przecież nie mógł wyrzucić jej z dworku. 
Wyszedł z pokoju przed dwudziestą i bez słowa skierował się ku drzwiom wyjściowym. Narzucił na ramiona jasny płaszcz, a gdy otworzył wrota do domu wraz z wiatrem wpadły płatki śniegu. 
Przemierzał zaspy, nie myśląc o niczym. Kiedyś zasłyszał, że to pierwsze objawy zatracenia zwanego depresją. Nie wierzył w to ani trochę, zresztą tego dnia nie wierzył w nic. Wszyscy pogłupieli, a Arabel robi sobie z niego zwykłe żarty. 
Zapukał mocno w ciemne drzwi domostwa Sawickich. Otworzył mu posiwiały mężczyzna i spojrzał na niego ze ściągniętymi brwiami. Scherer cały przysypany był śniegiem, a z jego wysokich butów ściekała woda, brudząc schody oraz leżącą na nich wycieraczkę. 
— Hrabio — skłonił się przed nim lokaj. — Księżnej Sawickiej nie ma. Wyjechała. 
— A więc to nie kłamstwo — powiedział Jonas bardziej do siebie niż do mężczyzny stojącego w drzwiach. 
Nim zdążył dodać kolejne zdanie z głębi domu wyszedł Ignacy. Kiedy ujrzał Scherera odkaszlnął i przetarł swe czoło. Wyglądał jak zwykle z tym swoim kamiennym wyrazem twarzy, którego nikt nigdy nie potrafił zmienić. Może czasem udawało się to Arabelli, która przed ślubem miała Ignacego za roześmianego mężczyznę z ogromnym uczuciem skierowanym ku niej. Później wszystko się zmieniło, a Sawicki pozostawał niewzruszony nawet w chwilach, kiedy księżna zarumieniona opadała na jego pierś i zapadała w głęboki sen. 
— Oficerze Scherer — zwrócił się do Jonasa, a ton jego głosu nie zwiastował nic dobrego. — Czego panu trzeba? Arabelli już nie ma i szybko nie wróci, a obawiam się, że może wcale nie wrócić.
— Jak śmiałeś ją wygnać, doktorze?! — Hrabia przystąpił do przodu, kładąc brudny but na wypolerowanej posadzce. Jedynie lokaj zwrócił na to uwagę i z westchnieniem skierował się do kuchni po ścierkę.
— A powiedz mi, jak ty śmiałeś ją uwieść? Tyle panien próbowało cię zwieść, a ty wypatrzyłeś sobie zamężną kobietę, która nigdy nie byłaby twoja. Nie masz wstydu, oficerze. — Doktor oparł się o komodę i stale niewzruszony przyglądał się zaczerwienionemu z zimna i złości Schererowi. 
— Była moja, kochała mnie. Ciebie nigdy…
— Okłamujesz sam siebie, Scherer — przerwał mu Sawicki. — Mówisz, że cię kochała. Gdyby tak było to poszłaby do ciebie, a nie wyjechała do Moskwy. 
— Nie wyobrażaj sobie, doktorze, że jeśli jesteś z nią związany więzami małżeńskimi to należy do ciebie — powiedział Jonas, cofając się do tyłu. 
— Jej szczęście z tobą było ulotne, oficerze. — Ignacy uśmiechnął się obelżywie. — Myślę, że powinieneś już odejść. I nie zapominaj, że Arabella jest moją żoną. 
Scherer obrócił się, po czym zbiegł prędko po schodach, nie odwracając się ku otwartym drzwiom. Stał w nich Sawicki nadal ze swoim dziwacznym uśmiechem i przyglądał się oddalającej się sylwetce hrabiego. 

Cuda te czyni miłość, jej to czyny, 
Którym kto by chciał rozumem się bronić, 
Tym prędzej w sidło z rozumem swym wskoczy.

Wróciwszy do domu zastał w nim pułkownika Sokołowa. Mężczyzna ten był kilkanaście lat starszy od Scherera i nosił już inny mundur, ozdobiony wieloma medalami oraz orderami zasług. Jego wizyta była niemałym zaskoczeniem dla Jonasa. Uśmiechnął się szeroko na widok Sokołowa i jego ciemnego, grubego wąsa. Ukłonił się przed nim, a pułkownik zaśmiał się głośno, kładąc rękę na ramieniu hrabiego. Uścisnął go na tyle mocno, by Jonasa zabolały żebra. Sokołow miał ogromną siłę mimo swojej dość grubszej postury. 
Usiedli w przestronnym saloniku, gdzie ogień strzelał w kominku. Ciemne fotele były o wiele wygodniejsze niż wyglądały. Ułożyli się naprzeciw siebie i wpierw zaczęli rozmawiać o błahych tematach, przez co Scherer począł się denerwować, a jego dłonie zrobiły się mokre. Pułkownik na pewno nie przyszedł sobie pogawędzić. 
— Oficerze Scherer, sztab wysłał mnie, by przekazać ci pewną informację. Wojsko docenia twoje zasługi, jesteś młody, ale szybko pniesz się w górę i dobrze rokujesz. Jestem tu, iżby powiedzieć ci o wyjeździe na szkolenie do Szwajcarii, do którego cię przydzielono.
— Kiedy? — spytał tylko, czując jak krew odpływa mu z twarzy. 
— Jutro o ósmej rano będzie pociąg. Nie masz się nad czym zastanawiać, Jonasie. To szczególny wyjazd, choć długi, bo trwa aż dwanaście tygodni. Jednak mogę ci przysiąc, że wrócisz z niego już nie jako zwykły oficer — uśmiechnął się Sokołow, a w rogach jego oczu pojawiły się nikłe zmarszczki.
Po wyjściu pułkownika Scherer długo wpatrywał się w ogień tańczący w kominku. Zadecydował, że pojedzie i zlecił służbie, by przygotowała go do wyjazdu. Jasna pojedyncza iskra odbiła się od drewna i spadła na bok ciemniejąc. Tak właśnie czuł się Jonas — jakby zgasł, zdeptany przez ciężki but doktora Sawickiego.
Od autorki: Cieszę się, że udało mi się napisać ten rozdział. Wzięłam się do niego po obejrzeniu pierwszego odcinka nowego sezonu The Knick, gdzie gra jeden z bohaterów, mianowicie doktor Sawicki. Dziękujcie producentom, że serial wyszedł teraz, bo dzięki niemu dostałam weny do napisania kolejnego rozdziału Grot. Poza tym, zaplanowałam sobie epizody do piątego i są w miarę ciekawe, więc na razie was nie zanudzę. 
Chciałam dodać przecudną playlistę, ale piosenki, które znalazłam są wyłącznie na Spotify i musiałam dodać jakieś zastępstwo. Rozczarował mnie ten Youtube. 
Nie mam bladego pojęcia kiedy dodam trzeci rozdział, ale może pod koniec listopada znajdę chwilę czasu. U was też z tym tak krucho?

Autorstwa Arachne